poniedziałek, 11 czerwca 2012

„On the Road”: Kurz, pot i łzy


Wraz z premierą „On the road” w Cannes pojawiły się pierwsze polskie recenzje filmu, oto jedna z nich.
Przedstawiam recenzję portalu onet.pl

Sal Paradise, Dean Moriarty, Ed Dunkel i Marylou (bohaterowie kultowej powieści Jacka Kerouaca) wyruszają w podróż po Ameryce. Przemierzają kraj od wschodniego do zachodniego wybrzeża, w tą i z powrotem. Żyją chwilą, kontestują system i rozpalają wyobraźnię oddając się hipnotyzującej, sensualnej, narkotycznej podróży. Kiedy pierwszy raz jechałam do Paryża, wszyscy mi powtarzali, że się rozczaruję. Obraz miasta miał nie mieć nic wspólnego z wizjami malarzy pracujących na ulicach Montparnasse ani z historiami snutymi przez pisarzy z Montmartre’u. Moje wyobrażenie na temat francuskiej stolicy było jednak tak silne, że patrzyłam na miasto przez pryzmat własnych oczekiwań. Nie wiem, na ile karmiłam się iluzjami, wyjechałam jednak zadowolona, że dostałam to, czego chciałam. Obawiam się, że oceniając pierwszą kinową adaptację powieści „W drodze” Jacka Kerouacka, robię to samo. I chyba znów mi to nie przeszkadza.

Trudno w obiektywny sposób ocenić, czy Walter Salles zrobił dobry film. Wielu dziennikarzy po pierwszym pokazie w Cannes zarzucało filmowej „On the Road” brak interesującej konstrukcji i mówiło o nudzie, wynikającej z braku dynamicznej akcji. Wszystkie te zarzuty płyną jednak z faktu, że reżyser zdecydował się na adaptację książki, a nie wybranych jej fragmentów. Nie bał się, jak większość twórców, opowiadać o wszystkim. Mówiąc o powieści Jacka Kerouacka nie sposób zresztą operować kategoriami definiującymi klasyczną powieść. Z tego samego względu niewłaściwe jest zarzucanie reżyserowi, że jej ekranizacja nie ma odpowiedniej, przejrzystej, trzyaktowej struktury. Treść książki jest efektem wylania na papier strumienia świadomości. Fabuła oparta na takiej bazie musi być chaotyczna, pewne sceny muszą się powtarzać, obrazy upodabniać, a bohaterowie szarpać z rzeczywistością i własnymi wspomnieniami.
Film jest zapisem pewnego doświadczenia, relacją z mitycznej podróży po Stanach Zjednoczonych, fragmentem surowego życia. Reżyser przełożył na obraz sensualny charakter prozy i nieco chaotyczną, zsubiektywizowaną treść podkreślił porwanym montażem. Wypełnił tło detalami, które przywołują osobliwy klimat miejsc, jakie beatnicy mijali po drodze. Oblana słońcem Ameryka lat pięćdziesiątych jawi się w filmie w dokładnie takim kształcie, w jakim zarysował ją Kerouac w swoich powieściach (na „W drodze” nie poprzestając). Nad brązowymi drogami unosi się złoty kurz, pola bawełny ciągną się za horyzont, bary są zadymione, włosy zawsze potargane przez wiatr, a ciała lepią się od potu. Wizualna strona filmu została zaprojektowana z piekielną precyzją.
Aktorzy odtwarzający główne role nie nikną na tle tak przyciągającej uwagę przestrzeni. Są jej esencją. Wypełniają Amerykę specyficznym charakterem, nieśpiesznym rytmem i głośnymi rozmowami, zaskakującymi przemyśleniami i poruszają niepokojem. Świetne decyzje obsadowe – Sam Riley w roli Sala Paradise’a/Jacka Kerouaca i Garrett Hedlund jako Dean Moriarty – sprawiły, że w filmie jest więcej faktycznego realizmu niż mitu, którym od lat obrasta fenomen beat generation. Obraz Sallesa jest wymagający, to prawda. Łatwo go skreślić z listy lektur obowiązkowych, bez wątpienia. Niezaprzeczalnie jest on też jednak hołdem złożonym pasji, prozie i życiu jednego z najbardziej niezwykłych amerykańskich pisarzy i jedną z najciekawszych adaptacji, jakie pojawiły się ostatnio na ekranach światowych kin.


Źródlo:vampiresdaily.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

share

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...